niedziela, 6 grudnia 2015

"Las zębów i rąk" + Wielki Powrót!

   Hmm... nie oszukujmy się, nie było mnie dosyć długo. Za bardzo skupiłam się na szkole. W sumie zatęskniłam za blogiem i książkami. Nie zrozumcie mnie źle, bo książki czytam nadal, ale o recenzjach mogłam zapomnieć przez minione miesiące. Nie mogę obiecać, że posty pojawią się częściej, bo nie wiem jak dalej będzie z moją szkołą i życiem prywatnym.

   Druga sprawa to już sedno tego posta. W wakacje wygrałam książkę w małym konkursie wydawnictwa Papierowy Księżyc. Las zębów i rąk doszedł do mnie wraz z pierwszym Września! Eh, dostałam jeszcze latem, piszę w Mikołajki.No właśnie! Mikołajki! Życzę wszystkim wspaniałych świąt spędzonych z rodziną, dobrego karpia i niezapomnianego sylwestra! I oczywiście więcej książek na półkach.
Nie powiem, był to świetny wybór i dziękuję wydawnictwu za tak wspaniałą okazję! Wypadałoby już przejść do recenzji. No to nie zwlekajmy!



        Tytuł oryginału: The Forest of Hands and Teeth
        Autor: Carrie Ryan
        Tłumaczenie: Bartosz Czartoryski
        Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
        Data wydania: 20 kwietnia 2011r.
        Liczba stron: 350



Czym jest ocean? Czy to wielki zbiornik wodny, a może marzenia, które zbierają się nam w głowie kiedy w naszym życiu jest gorzej? Mary, główna bohaterka żyje w wiosce, która jest dosyć... zacofana? Trudno to tak nazwać. Wszem i wobec oświadczyć można, że świat opanowały... zombie. Rozumiem. Zombie to nie były, na potrzeby książki zarażeni dziwną infekcją ludzie umierali i przechodzili przemianę rodząc się na nowo jako Nieuświęceni. Od początku widziałam w nich zombie. Gnijący ludzie, bo inaczej tego nazwać nie można, "żyli" w lesie odseparowani od ludzkości siatką, która pewnego dnia zostaje zerwana...


No tak, typowe prawda? Można było się tego spodziewać. Książka dostarczała wiele emocji, chociaż jest dla ludzi o mocnych nerwach. Czyli oczywiście dla mnie! Mam na myśli opisy przemian. W wielu recenzjach spotkałam się ze stwierdzeniem, że były niepotrzebne i lepiej je ominąć. No cóż, właśnie one nadawały książce dreszczyku.

Kolejna rzecz to wątek miłosny. Co by było gdyby go zabrakło? No byłoby lepiej. Przez bardzo pokręconą miłość Mary, nie można skupić się na powadze sytuacji i niebezpieczeństwie jakie panowało na świecie. Jeden kocha Mary, ona kocha drugiego... nie chcę porównywać, ale poczułam taki niesmak jak przy Zmierzchu. Chociaż nie ukrywam, były momenty urocze i wzruszające.

Cenię sobie autorkę za wyzwanie przed jakim stanęła, żeby napisać tę książkę. Brakowało mi jednak zadziorności w bohaterach. Byli przeciętni, nikt nie się nie wyróżniał tak jak tego oczekiwałam. Podobnie jak w większości książkach o tej tematyce. Nie rozumiem również wątku z jedną Nieuświęconą, która była opisana jako szybsza, silniejsza. Okej, może miało to znaczyć, że trzeba być silnym w takich sytuacjach? Nie wiem, jednak ten wątek tak jak miłosny, był tu niepotrzebny.

Język? Tutaj przyczepić się nie mogę. Przyjemnie się czytało, opisy nie zanudzały, chociaż było ich dużo. Tak jak mówiłam, przemiany opisane świetnie. Chyba to najlepsze co mogło być w tej książce. Żeby nie wyjść na taką co wszystko źle ocenia, muszę pochwalić mojego ulubionego bohatera (tak, był taki!!!), którym był pies Mary. I to jego było mi najbardziej szkoda w tej całej katastrofie zombie. Dlaczego? O tym też już wspomniałam. Bohaterowie byli zbyt przeciętni i nie czułam przywiązania i współczucia ich losowi.

Jeszcze muszę wspomnieć o oprawie graficznej. To właśnie ona w jakimś stopniu sprawiła, że chciałam tę książkę przeczytać. Z jednej strony las i zniszczenie, z drugiej ocean, który był... celem Mary. Nie wiem jak sytuacja potoczy się w kolejnych częściach trylogii, ale mam nadzieję, że będzie lepiej i to motywuje mnie to sięgnięcia po kolejny tom.

Podsumowując....
Mimo wielu wad, polecam Las zębów i rąk moim znajomym. Uważam, że czasem warto przeczytać coś luźnego i oderwać się od szarej rzeczywistości. Myślę, że pani Carrie Ryan ma w sobie "to coś", a ta książka to tylko wyjątek i reszta jest o wiele lepsza!