piątek, 7 października 2016

Wróciłam... z mięsożernej dżungli. „Życie Pi” Yann Martel


   Nie da się nie zauważyć, że mimo wielu prób podtrzymania regularnego dodawania postów, ciągle znikałam na długie tygodnie. Parę razy naszła mnie nawet myśl o zamknięciu bloga. Chociaż moja aktywność była zerowa, nie łudźcie się, że o Was nie pamiętałam! Pamiętałam cały czas! Kierując się moim charakterem, doszłam do wniosku, że taką idiotką nie będę (nie obrażając nikogo) i nie pójdę na łatwiznę, także jestem tutaj i piszę Wam o książce, która w ostatnim czasie w jakiś sposób odsunęła ode mnie wszelkie zmartwienia. Mam nadzieję, że będzie tak cały czas, z każdą inną książką. 
Myślę, że mnie rozumiecie, bo przecież każdy z nas ma w swoim życiu cięższe chwile, a wtedy raczej blogowanie nie idzie nam za dobrze. A lepiej jest robić dokładnie, ale z sercem niż na odwal się, mam rację?

   Czy Wy też lubicie czasem sobie myśleć, co by było gdybyście musieli walczyć o przetrwanie w niesamowicie trudnych warunkach? Tak, ja też. A myśleliście co by było gdybyście wylądowali w szalupie ratunkowej na środku Pacyfiku, sam na sam z hieną, orangutanem, zebrą i niesamowicie niebezpiecznym tygrysem bengalskim? No... to już gorsza wizja przeżycia.
   Z takim przypadkiem spotkał się młody hindus Piscine Molitor Patel, zwany po prostu Pi. Niesamowita historia, po której mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że wniosła coś do mojego życia.

„Życie jest tak piękne, że śmierć się w nim zakochała zazdrosną, zaborczą miłością, która zgarnia wszystko, co się da.”

   Pi pod względem swojego wyznania jest dosyć nietypowy. Wyznaje hinduizm, katolicyzm i islam jednocześnie, bo przecież, Bóg jest jeden, prawda? Kurczę pieczone, kolejna postać, która niesamowicie mnie zaskoczyła. Z jednej strony widziałam tyle podobieństw między mną a Patelem, a z drugiej strony czułam, że jesteśmy ogromnym przeciwieństwem. Szczerze mówiąc, były momenty, w których chciałam wejść na tę szalupę i być tam razem z Pi... i Richardem Parkerem, bo takie imię nosi tygrys

   To było moje pierwsze spotkanie z tym autorem, ale jestem przekonana, że nie ostatnie. Uwierzcie mi, opisy nie muszą być nudne, a ilość karteczek samoprzylepnych, które wykorzystałam do zaznaczania ulubionych fragmentów przewyższa wszelkie oczekiwania. Mogłabym się rozwodzić nad mądrością tej książki, ale tego nie da się ująć w paru zdaniach, to trzeba poczuć!

„Wybrać powątpiewanie jako filozofię życia to jak wybrać bezruch jako środek transportu.”

   Już na samym początku warto zapoznać się z notą od autora, która mówi o tym, że historia mogła zdarzyć się naprawdę, ponieważ, jak twierdzi Martel, usłyszał tę historię od samego Pi, a na końcu po prostu ją spisał. I wiecie co jeszcze usłyszał? Że dzięki niej uwierzy w Boga. Śmieszne, co? Ha! A powiem Wam, że właśnie nie! Bo wiecie, jest jeszcze druga wersja przygód Patela, bardziej... realna. Autor nie usłyszał od hindusa wprost powiedzianego zdania, które informuje o tym, w którą trzeba wierzyć. I tak samo jest z Bogiem. Wybór i wiara zależy tylko i wyłącznie od nas.

„Religia to nie cyrk, z nieboszczykami wyskakującymi co chwila z grobów!”

   Narracja jest oczywiście pierwszoosobowa. Spotykamy się z młodziutkim Pi, który dopiero poznaje świat, szesnastolatkiem walczącym o przetrwanie oraz starszym, doświadczonym i szczęśliwym mężczyzną, który może podzielić się naprawdę wszystkim ze swoimi dziećmi. Jego postać jest wręcz genialna, kocham każdy dialog z tej książki, każdy ciągnący się stronami opis zamieszczony w tej powieści. A wiecie co jest jeszcze genialniejsze? Postacie, których mamy nienawidzić, są tak cholernie dobrze stworzone, że nienawidzę ich bardziej niż można się tego spodziewać. (Widzicie, czasem nienawiść jest dobrą oznaką)

   Spójrzcie tylko na okładkę! Czy ona nie jest piękna? Nie wiem jak Wy, ale ja się w niej zakochałam od razu. Trudno to opisać, ale zdecydowanie wyraża wszystkie emocje jakie można odczuć podczas czytania. To trochę dziwne, ale czytając tę książkę wszystko miało kolor takie soczystej pomarańczy (swoją drogą, to określenie nie jest przypadkowe :))

„Tacy jak ja walczą, walczą, walczą do końca. Walczą, nie bacząc na koszty, na ponoszone straty, na znikome prawdopodobieństwo powodzenia. Walczą do samego końca. Nie jest to kwestia odwagi, ale cecha organiczna, niezdolność do zaniechania. A być może tylko zwykła, głupia żądza życia.”

   Wbrew pozorom, większość wydarzeń rozgrywa się tylko i wyłącznie w szalupie ratunkowej. Za mało akcji? PHI! Chyba śnicie! Fabuła wcale nie jest statyczna i możecie mi wierzyć, nie znudzicie się ani przez chwilę. A z drugiej strony, nawet nie o akcję tu chodzi. Bo co jak co, ale ta historia nie ma na celu dostarczenia nam tylko i wyłącznie rozrywki z niesamowicie wartkiej akcji. Chcecie wiedzieć czego? Kurczę... to zapraszam do lektury!

   No, dosyć tego główkowania! Wiadome jest to, że książka ta przekazuje wiele rzeczy, ale nie o tym przecież chcę ciągle nawijać. Powiem szczerze, że tu następuję ten moment, w którym nie wiem co mam powiedzieć. Cokolwiek dodam, może być uznane jako spoiler, cokolwiek powiem z własnych odczuć, zabiorę Wam możliwość samodzielnego zapoznania się z książką i wniknięcia w jej świat. Nie potrafię powiedzieć niczego więcej. Po prostu, przeczytajcie „Życie Pi”.

„Jeśli my, obywatele nie będziemy wspierać naszych artystów, złożymy naszą wyobraźnię na ołtarzu topornego realizmu, a to oznacza utratę wiary i pogrążenie się w jałowych snach”

   Ach! Oczywiście! Piosenka! Powiem Wam, że Vellai Pookal znalazłam pewnego dnia na YoutTubie i jak się okazało, jest to soundtrack z filmu, którego nazwy wymówić nie potrafię (Nie przetłumaczono go na polski). Nie mam pojęcia o czym jest ta piosenka, bo nie mam w głowie indyjskiego słownika, ale jedno jest pewne. Towarzyszyła mi cały czas podczas czytania o zmaganiach Pi i za każdym razem, gdy ją słyszę, przed oczami stają mi te niesamowite obrazy... sami rozumiecie, naprawdę piękna!

   I znowu przerwa, ale wakacje minęły a mój zapał do czytania powrócił... także chyba nie ma się co martwić :)
Adios!