niedziela, 28 lipca 2019

Zostawiłam serce w Bielinach... "Przesilenie" Katarzyna Berenika Miszczuk


Hej skarby!
Tyle się naczekałam na możliwość przeczytania tej książki... i tak w końcu, po roku, udało mi się! Później niestety musiałam również poczekać na możliwość napisania recenzji, bo przecież porobiły się wakacyjne wyjazdy, praca... no i fakt, że przez pół roku nie miałam słusznego sprzętu do publikowania czegokolwiek na tym blogu oraz do obrabiania zdjęć. Nie jestem zwolenniczką takiej pracy na telefonie, bo zwyczajnie trafia mnie szlag po pięciu minutach. No ale dosyć gadania. Skoro już tu jestem, należałoby chyba coś z tym zrobić, prawda?


Jeśli czytacie tego bloga, to Gosławę Brzózkę znacie doskonale. Pamiętacie również jak pierwsza część mnie rozczarowała. Na szczęście kolejne wbiły mnie w fotel niesamowicie. Cóż, ostatnia część Przesilenie jest zakończeniem historii Gosi i Mieszka, która, tak, również wbiła mnie w fotel. Tym razem wydarzenia krążą wokół Dziadów, słowiańskiego święta zmarłych, które większości z nas kojarzą się zupełnie inaczej niż powinny (Dziękujemy Adaś!). Poznajemy tutaj jeszcze mocniej relacje Gosi ze Swarożycem i wyczekiwaną przez chyba wszystkich czytelników spełnienie obietnicy danej bogowi ognia. Myślę, że na etapie tej części nie będę za dużo mówić o fabule. Po prostu, sami się przekonajcie.

"Przymknęłam drzwi i posłałam biednemu listonoszowi najbardziej przymilny uśmiech, na jaki było mnie stać. "Nic się nie stało! Nic nie widziałeś! Nie ma niczego złego w nagich ludziach biegających z nożami po domu! To normalne!"

Powiem, że w końcu ostatecznie polubiłam główną bohaterkę. Dopiero teraz dostrzegłam jak bardzo jest do mnie podobna. Kibicowałam jej z całego serca i emocjonowałam razem z nią. Miszczuk wykreowała Gosię bardzo dokładnie. Po przeczytaniu wszystkich części jestem w stanie zrobić bardzo dokładny jej rys psychologiczny, naprawdę. Jednak tyczy się to również innych postaci. Wszyscy są tak barwni, indywidualni. Zupełnie jak gdyby byli naszymi przyjaciółmi i towarzyszami, a nie tylko książkowymi bohaterami. Mieszko, cóż, mimo mężnego faceta. odważnego, umięśnionego wyczuwałam w nim taką ciamajdę. Nie zrozumcie mnie źle, to było słodkie... no i pokazywało, że to Gosia nosi spodnie w tym związku. Jestem również zachwycona wykreowaniem wszystkich bogów. Naprawdę, coś wspaniałego jak można nadać wszystkim władcom świata tak ludzkie cechy, ale to właśnie one czynią ich wielkimi.

Walczyłam z demonami, całowałam się z bogiem, a tu mnie jakaś dziennikarka od siedmiu boleści będzie straszyć?

To co zawsze było dla mnie największym plusem tej serii to humor. Uwierzcie mi, nie pamiętam kiedy ostatnio tak się śmiałam przy czytaniu książki. Potrafiłam jechać tramwajem i zaśmiać się na głos, bo już nie wytrzymywałam. Poczucie humoru bohaterów, zwłaszcza Gosi przewyższa wszystkie oczekiwania. Kasiu Miszczuk, wielki podziw za tak dobre poczucie humoru, chcę więcej!

Cała historia jest spójna, niespodziewana i oczywiście zadowalająca. Zakończenie... no cóż, sprawiło, że ryczałam jak dziecko przez dobre dwie godziny. Łzy napływają mi do oczu nawet teraz, gdy o tym piszę. Skończyła się historia, która była ze mną tak długo, historia w której się zakochałam, w której znalazłam przyjaciół i zostawiłam część siebie. Zostawiłam swoje serduszko w Bielinach i wiem, że będę wracać do tej serii jeszcze niejeden raz...

Żyj tak, żeby nie żałować ale nie dbaj tylko i wyłącznie o swój interes. Rodzina jest ważna i to nieprawda, że dobrze wygląda się z nią tylko na zdjęciu. Rodzina to jedyna rzecz, którą człowiek ma w życiu. Żadne pieniądze, domy, podróże nie dadzą ci tego co ludzie tej samej krwi.

poniedziałek, 29 kwietnia 2019

Książki idealne na majówkę WEDŁUG MOICH GOŚCI!

Cześć skarby!
Ja tu wpadam tylko na chwilkę, bo zaraz oddam głos pięciu osobom, które przyszły Wam powiedzieć kilka słów na temat ich faworytów majówkowych. Posłuchajcie ich, bo wszystko dobrze wiedzą o czym mówią! A na koniec wejdźcie koniecznie na ich blogi lub konta na Instagramie, TAK TO JEST ROZKAZ!!!!



1. Przedstawiam Wam Emilię!

Na początku nie miałam zielonego pojęcia jaka książka według mnie jest najlepsza (i najlżejsza) do przeczytania w majówkę. Miotałam się po swoim pokoju, rozglądając się jak szalona po wszystkich regałach z książkami i wtedy... spojrzałam na moich ukochanych Zwiadowców od Johna Flanagana. Może słyszeliście o tej serii, która aktualnie liczy już 16 tomów, jednak wierzcie mi - ta liczba dla prawdziwych fanów jest istnym zbawieniem. 😁😊
Pokrótce o czym opowiada pierwszy tom: Nasz główny bohater Will jest sierotą i razem jeszcze z kilkoma dziećmi jest pod opieką króla zamku Redmont. Każdy kto skończy 16 lat ma prawo wybrać kim zostanie w przyszłości. Jednak mistrzowie z danych "dziedzin" również muszą ujrzeć w kandydacie umiejętności niezbędne do danej specjalizacji. Nasz Will - chudy i niski, bez potężnej postury rycerza, bez zdolności gastronomicznych czy też matematycznych obawia się, że zostanie odesłany do pracy na roli u jakiejś wiejskiej rodziny - a to byłoby bardzo upokarzające. W Dniu Wyboru kiedy chłopak już nie widzi dla siebie żadnej nadziei, głos zabiera Halt - owiany złą sławą Zwiadowca - i przyjmuje Willa na swojego czeladnika...

Tam tam taaaaaam. Kocham Wam budować napięcie 😁... i podnosić ciśnienie 😅

"Zwiadowcy Ruiny Gorlanu" jest zaledwie kroplą w morzu przygód, które spotykają Willa i jego przyjaciół. Kiedy przeczytacie tą książkę - będziecie chcieli więcej, nie będzie można Was odciągnąć od świata pełnego akcji, niezwykłych bohaterów i ich cudownego poczucia humoru... No chyba, że nie przepadacie za takimi średniowiecznymi klimatami, ale według mnie warto się zapoznać chociaż z tą częścią i nie być zmuszanym do kontynuacji tej OGROMNEJ serii, a jednak spróbować przy tym czegoś nowego😁😊

Koniecznie dajcie mi znać czy czytaliście/chcecie przeczytać oraz jakie są wasze wrażenia z lektury 🥰
Jestem dla Was dostępna na instagramie - @emilia_booklover
Mój e-mail - emiliabooklover@op.pl
A jeśli chcielibyście przeczytać więcej moich recenzji to zapraszam na mojego bloga -

Cudownych wrażeń z czytania życzę! ❤❤❤

2. Zachęceni? No ja myślę, bo tutaj już czas na kolejny tytuł wart uwagi! Poznajcie Darię!

Ona gdy tylko go ujrzała zakochała się w nim. On uciekł. Poznali się gdy mieli po 7 lat. On
od początku jej nie lubił. Ona za nim szalała

Julianna mieszka z rodzicami. Od mamy dowiaduje się, że do domu na przeciwko wprowadza się rodzina z chłopcem. Dziewczyna nie może doczekać się spotkania z nowym sąsiadem. Gdy przyjeżdżają rozpakować rzeczy, biegnie by od razu poznać rodzinę. Trafiają do jednej klasy w podstawówce. Sprawy przybierają inny obrót gdy zaczyna się gimnazjum. On zaczyna dostrzegać w niej to czego nie widział na samym początku. Ona dochodzi do wniosku, że on nie jest tym, za kogo go brała. Szczerze nie przeczytałam nawet opisu tylko zaczęłam czytać. Była mi potrzebna taka książka. Fabuła jest bardzo prosta. Przez całą książkę się płynie. Wykonanie tej książki i pomysł jest niezwykle zabawny. Autorka bardzo dobrze wykreowała postacie.
Dowiadujemy się różnych rzeczy o rodzinie bohaterów. Książka jest pełna emocji. Przy niej można się śmiać i wzruszyć. Nie jest to wybitna literatura. Lecz taka na jeden miły wieczór. Bardzo podoba mi się postać Julii, jest to dziewczynka której wszędzie jest pełno, która dużo się uśmiecha i cieszy się z życia. Postacie zmieniają się. Widać to na przestrzeni lat. Bardzo polecam, mila lektura i na pewno będę po nią jeszcze sięgać. 7/10

Znajdziecie Darię na blogu:KLIK
Oraz na Instagramie: @miasto_teczowych_ksiazek

3. Mam nadzieję, że macie jeszcze miejsce na Waszych listach, bo to jeszcze nie koniec! Pora na Karolinę!

Książka na majówkę musi przede wszystkim pomóc czytelnikowi oderwać się od rzeczywistości. Poza tym powinna zrelaksować osobę czytającą, dobrze by było, gdyby do tego jeszcze wzbudziła w nim emocje, oczywiście te pozytywne. Możecie teraz pomyśleć, że ze świecą szukać takiej idealnej powieści, a i tak to się nie uda. Jesteście w błędzie. Z pomocą przychodzi nam niemiecka autorka Carina Bartsch. Uwielbiam dylogię „Lato koloru wiśni” i mam nadzieję, że Wy też ją pokochacie.
Akcja tych dwóch książek toczy się w Berlinie. Poznajemy Emely, która jest zapaloną czytelniczką (tak jak każda z nas). To nieco niezdarna studentka, ale uwierzcie mi, że jej potknięcia (i te dosłowne, i te metaforyczne) wielokrotnie Was rozbawią. Emely nie znosi brata swojej przyjaciółki. Elyas sprawia, że życie naszej bohaterki jest pełne niespodzianek. Ta dwójka się dosłownie nie znosi. Ich pełne sarkazmu i zabawnych docinek rozmowy bawią przez całą książką (a także i drugi tom). Będziecie się śmiać do łez, gwarantuje Wam. Autorka zadbała także o to, aby w „Lecie koloru wiśni” kipiało od emocji, co sprawiło, że za każdym razem czytam tę serię z wypiekami na twarzy. Tak – za każdym razem, bo do przygód Emely i Elyasa wracałam już wielokrotnie i z pewnością zrobię to jeszcze raz.
Na koniec dwie uwagi:
1. Od razu przygotujcie sobie dwa tomy. Pierwsza część kończy się w takim momencie, że nie będziecie w stanie poczekać ani chwili na zakup kontynuacji. A w majówkę zakupy będą utrudnione.
2. Chowajcie te książki przed Waszymi mamami. Z doświadczenia wiem, że „Lato koloru wiśni” podoba się bez względu na wiek. Moja mama też może to potwierdzić. ;)


Znajdziecie Karolinę na blogu: KLIK
Oraz na Instagramie: @ksiazkidobrejakczekolada

4. Kolejna niesamowita książka przed nami a wraz z nią Patrycja!

"Chłopak na zastępstwo" - Kasie West
Przeczytałam już parę książek tej autorki, jednak ta zajęła w mojej głowie najwięcej miejsca. Z początku myślałam, że główna bohaterka będzie bardzo irytująca, jednak zostałam pozytywnie zaskoczona. Gia była bardzo energiczną postacią, cały czas się zmieniała i można zauważyć jak szybko uczy się na swoich błędach. Główny bohater (jego imię to trochę spoiler, więc je pominę) często wydawał mi się szalony, ale w tym wszystkich bardzo uroczy. Całą książkę czytałam jakieś dwa dni - nie ma tu ogromnego pouczenia na koniec, czy jakiejś puenty. Jest to pozycja przy której zapomina się o swoim życiu i z uśmiechem na ustach poznaje się przygody bohaterów. Wybrałam właśnie "Chłopak na zastępstwo", ponieważ w czasie majówki powinniśmy odpocząć od naszych obowiązków i myślę, że ta pozycja bardzo was zrelaksuje!
Enjoy

Znajdziecie Patrycję na Instagramie: @cerasuspage

5. I ostatnia, bonusowa rekomendacja *werble* Poznajcie MOJĄ MAMĘ!

Książka na majówkę ????
Pomimo, że czytałam ją już jakiś czas temu, to zawarta w niej historia wywarła na mnie niesamowite i niezatarte wrażenie.
Losy Zośki nie tylko zmieniły, moje nastawienie do życia, ale nade wszystko zmieniły bieg wydarzeń, nie tylko jednostek ale i całych Państw oraz narodów. Zofia Fryderyka Augusta, urodzona w Szczecinie, częściej znana jako Katarzyna II caryca. Od maleńkości decydowali o jej życiu – znak ówczesnych czasów. Mogła się stać kolejną bezwolną, niemalże bezmyślną, „ozdobą” dworu.....
Na kartach książki autorstwa Ewy Stachniak „Katarzyna Wielka – gra o władzę” dowiadujemy się jak wielka niepewność przeplatana z chęcią przetrwania towarzyszyły jej przez całe życie. 
Książka nie tyle opowiada o historycznych wydarzeniach, ale nade wszystko o emocjach, uczuciach. W moim odczuciu ta wrodzona determinacja pozwoliła stać się niemal bezwzględną władczynią. Jako naród polski ponieśliśmy konsekwencje jej poczynań, każdy zapewne wie, ale co jeśli byłaby Ona władczynią naszego kraju?

Moją mamę znajdziecie na życiowo-radosno-chorym blogu: KLIK

I co? Nie możecie się doczekać? Mam nadzieję, że podoba Wam się pomysł z goszczeniem u mnie blogerów. Mogę zagwarantować jedno, to jeszcze nie koniec! Wyczekujcie kolejnych rekomendacji!
A teraz życzę Wam miłej majówki i mam nadzieję, że wypoczniecie od codziennego zgiełku

sobota, 27 kwietnia 2019

Po co nam wojna, skoro wystarczy zabrać prąd? „Blackout” Marc Elsberg



Cześć skarby! 
Jak nastroje? Ten kto obserwuje mnie na Instagramie, wie, jak namęczyłam się przy szukaniu Blackouta po bibliotekach, ale znalazłam! Mam! Przeczytałam tę cegłę, więc chyba czas na parę słów! Tak tylko orientacyjne wspomnę, że kolejny post pojawi się tutaj za dwa dni i jest to mała niespodzianka, bo będzie to dość nietypowe... Bynajmniej coś, czego tu jeszcze nie było! A tymczasem, zapraszam!


Wyobraźcie sobie, że jedziecie spokojnie sobie samochodem do szkoły czy pracy. Widzicie żółte światło. Tak, czas się zatrzymać... tylko, że zamiast czerwonego światła, gaśnie cała sygnalizacja drogowa, tworzą się korki, kolizje i jeden wielki chaos. Dobra, bywa, jakaś awaria. Docieracie na miejsce, wchodzicie do budynku. Ciemność, nie ma światła. Cóż, czasem tak się zdarza. Idziecie umyć ręce, brak wody w kranie. Coś jest nie tak, prawda? Na całym terenie Waszego miasta zabrakło prądu, nie macie zasięgu w komórkach , żadnej komunikacji. To teraz wyobraźcie sobie, że coś takiego następuje na terenie całej Europy. Bez wyjątku. Robi się przerażająco? No właśnie, o tym jest ta książka!

Dla tego społeczeństwa nie liczą się ludzie tylko zwiększanie zysków. Dla nich wspólnota to jedynie czynnik kosztowy. Środowisko to źródło zasobów. Wydajność jest jego modlitwą, porządek relikwiarzem, a ego bogiem. 


Wrażenia? Cóż, ja zwykle nie czytam thrillerów, po prostu nie mój gust, więc fakt, że przebrnęłam przez 800 stron tej książki, musi o czymś świadczyć! Powiem Wam szczerze, że o tej pozycji usłyszałam od mojej anglistki podczas jednej z dyskusji przygotowujących do matury ustnej. Zachęciła mnie i to bardzo. Wiecie, tu nawet nie chodzi o sam fakt poprowadzenia przez autora fabuły, co raczej o uświadomienie sobie. że całe nasze życie, zdrowie, mieszkanie i relacje są w obecnych czasach tak naprawdę zależne od dostępu do prądu. Tu już nie można powiedzieć, że sto lat temu jakoś się żyło. Nie. gdy praktycznie całe nasze życie jest zależne od elektryczności. Spójrzcie, bez prądu tak naprawdę Wasze konta bankowe są nieważne. Nie działa większość sklepów, nie możecie się nawet umyć. A co najstraszniejsze, nie działa chłodzenie reaktorów jądrowych, które bez tego mogą spowodować naprawdę fatalne skutki i katastrofę bliską Czarnobylowi!

Ah, wybaczcie moje rozgadanie, ale jestem przez to tak nakręcona, że jest to ostatnio główny temat dyskusji jakie zaczynam! Ale cóż, czasem trzeba. Ale co z bohaterami? Piero Manzano, główny bohater, Włoch. Jest go tu bardzo dużo, co mnie niezmiernie cieszy! Jestem pod wrażeniem, jak autor wykreował jego postać, do samego końca kibicowałam mu w jego poczynaniach. Niezły był z niego kobieciarz. Bardzo polubiłam również Lauren, która odegrała, szczerze, jedną z najważniejszych ról... i przekonała mnie jeszcze bardziej do zawodu dziennikarza! Co tu dużo mówić, kwestia bohaterów dopięta na ostatni guzik, ideolo!

W przyszłości będę oglądał wyłącznie ckliwe romanse. O ile w ogóle jest jakaś przyszłość.

Akcja książki dzieje się w różnych europejskich miastach, chociażby w Paryżu, Hadze czy Berlinie. Oczywiście tych miejsc jest o wiele więcej. Czytając tę powieść, miałam wrażenie, że odbywam pewnego rodzaju podróż po Europie, by razem z bohaterami uratować kontynent od zagłady. Emocje i podwyższony puls gwarantowane! Sama konstrukcja i język jest bardzo przyjemna dla oka. Przyznam szczerze, że pewne fizyczne i informatyczne zagadnienia czasem sprawiały mi kłopot i musiałam czytać stronę kilka razy, ale taki już atut tej książki. Autor posłużył się wiedzą, której żadne podręczniki i szkoły nam nie dostarczą!

Zamrugałą powiekami.
- Koszmar - jęknęła.
- Przyśnił Ci się?
- Nie, kiedy się obudziłem, znalazłam się w nim znowu.

Zakończenie? Zawierało wszystko, co potrzebne. Zaskoczenie, wzruszenie, radość i niedopowiedzenie. Naprawdę, wbiło mnie w fotel (właściwie to w poduszkę). Jestem pod niesamowitym wrażeniem tego, co wyszło spod pióra Elsberga. Polecam tę książkę wszystkim, bez wyjątku! Chociażby ze względu na to. by uświadomić sobie, jak ważne jest nasze życie i niestety dostęp do prądu, że w niektórych sytuacjach nie ma odwrotu i z takim biegiem technologii, wpakowaliśmy się w masę problemów. które hakerzy mogą pogłębić dwoma kliknięciami myszką. Dbajmy o nasz świat!

Zapraszam do dyskusji!


piątek, 19 kwietnia 2019

Zaraz, zaraz... też to czujecie? "Pachnidło" Patrick Süskind


Cześć i czołem! Pamiętacie mnie jeszcze? Nie będę tłumaczyć mojej nieobecności, bo w życiu zawsze mam takie momenty, że czasu brak, chęci i sił na tego bloga. Pewna osoba zmotywowała mnie do wzięcia się za siebie, więc oto jestem! Kolejna recenzja, kolejny powrót. Zapraszam!


Przenieśmy się tak do osiemnastego wieku. Epoka romantyzmu pełną parą. Paryż, śmierdzące ulice, wszelkiego rodzaju okropne zapachy ogarniają miasto. Na rynku przychodzi na świat Grenouille, który cudem uszedł z życiem. Niemowlę jak każde inne. A no właśnie, czy wy też lubicie zapach główek małych dzieci? Niestety to dziecko jest inne, bezwonne. Grenouille, który nauczył się poznawać świat głównie za pomocą zmysłu węchu, co za tym idzie, nie jest uznawany za kogoś, powiedzmy, wysokich lotów. No i cóż, co tu dużo mówić, nasz bohater dorasta, a my zauważamy jego niecodzienne pragnienie odzworowania zapachów kobiet...

Ludzie bowiem mogą zamykać oczy na wielkość, na grozę, na piękno, i mogą zamykać uszy na melodie albo bałamutne słowa. Ale nie mogą uciec przed zapachem 

To moja pierwsza książka, która nie była lekturą od dawna. Czy jestem zadowolona? W większości tak! Spodziewałam się po takim klasyku wielkiego WOW od samego początku (chociaż w tej kwestii jestem wynagająca co do książek), ale akcja ciągnęła się i ciągnęła, aż w połowie powieści nastąpił przełom i nie mogłam się od niej oderwać! Fakt również jest taki, że mimo może trudnej tematyki, język jest prosty i zrozumiały dla każdego.

Polubiłam głównego bohatera, muszę przyznać, zaintrygował mnie. Zwłaszcza, że od zawsze ja sama kojarzę ludzi i miejsca z konkretnymi zapachami. Reszta bohaterów? Nie porwali mnie, chociaż patrząc na całą historię, taki pewnie był zamysł, by pokazać wyjątkowość Grenouilla.

Miał w swych rękach moc większą niż moc pieniądza, moc strachu czy moc śmierci: niezwyciężoną moc wzbudzania ludzkiej miłości. Ta moc zawodziła tylko w jednym punkcie: nie pozwalała mu poczuć samego siebie.

Zakończenie. Szczerze, zbiło mnie z nóg. Na pierwszy rzut oka to wszystko wydawało mi się po prostu chore, pokręcone, dziwne. Jednak jak to zwykle bywa, musiałam dłużej zastanowić się nad sensem. I znalazłam, ale o niczym wam nie będę mówić! ardzo dokładnie i dobrze poprowadzona fabuła, wielki plus! Myślę, że mimo wszystko jest to książka, którą należy przeczytać. Robi wrażenie! Przede mną ekranizacja, która mam nadzieję, zrobi na mnie równie dobre wrażenie!

A co z wami? Czytaliście? Polecacie?

piątek, 24 sierpnia 2018

Masowy bunt przeciw czytaniu lektur oraz mała wzmianka o Bułhakowie #Subiektywnie 2

Cześć skarby!
Wracam po długim wakacyjnym wypoczynku. Wiecie sami jak to na wyjazdach, czasu na czytanie jest mało, a gdy już się znajdzie, nie ma się na to zupełnie ochoty. Z tego też powodu, przeczytałam tylko Mistrza i Małgorzatę przez te trzy tygodnie, wiecie, po parę stron dziennie i jakoś poszło!



Od razu zaznaczę, że nie będzie to typowa recenzja, bo myślę, że Mistrz i Małgorzata to powieść, którą lubi większość mieszkańców naszej planety, którzy mieli okazję ją przeczytać. Oczywiście, są wyjątki. Więc co to będzie? Po przeanalizowaniu spisu lektur licealnych z bliskich mi źródeł różnych szkół, doszłam do wniosku, że coś jest nie tak w naszym systemie edukacji z języka polskiego... ale o tym za chwilę!
Będę dziękować mojej polonistce bardzo długo, że zdecydowała się zadać nam do przeczytania właśnie tę książkę. Nie jest to lektura obowiązkowa, z tego co wiem, nawet na rozszerzeniu. I pewnie gdyby nie to, nadal bym ją odkładała jeszcze długi czas!

Dla jeszcze niewtajemniczonych, Bułhakow wprowadza czytelnika w realia życia mieszkańców Moskwy w latach trzydziestych XX wieku. Tajemniczy Woland wraz ze swoją podejrzaną świtą przewraca życie ludzi do góry nogami. Jest również wątek tytułowych bohaterów, Mistrza i Małgorzaty. Kurczę, jeśli mam być szczera, to taka zwykła historia miłosna, poruszyła mnie do granic możliwości, a co za tym idzie, sprawiła, że pojawił się kolejny temat do rozmyślań.

W książce jest również dużo wątków Biblijnych związanych z Piłatem oraz jego życiem. Nie zrażajcie się przez religijne tematy, bo możecie być naprawdę zaskoczeni zupełnie nowym spojrzeniem na historie, które do tej pory poznaliście w szkołach. A wszystko to na tle wódki, czarownic i niesamowitych wydarzeń. I jak to przy lekturach (zwłaszcza licealnych) bywa, również za pewną zasłoną autor ukazał funkcjonowanie państwa totalitarnego.

Pozwólcie, że teraz nieco odbiegnę od tematu, otóż do lektur zniechęciłam się w pierwszej gimnazjum, gdy musiałam przebrnąć przez Krzyżaków. Zaznaczę, że lat miałam trzynaście i w głównej mierze interesowały mnie książki dotyczące czasów obecnych jak i przyszłości. Dlatego też na mojej półce znajdowały się głównie Igrzyska Śmierci czy Dary Anioła, do których swoją drogą nadal mam ogromny sentyment. Gdzie mi w głowie mieli wtedy być Krzyżacy, no błagam! Oczywiście, lektury w całości nie przeczytałam. Za to resztę lektur pochłonęłam raczej bez większych trudności! Mowa tu oczywiście o Tam, gdzie spadają anioły, Marinie, Zabić drozda czy Stowarzyszenie umarłych poetów. Wiecie, w tamtym okresie życia dały mi one o wiele, wiele, wiele więcej życiowych lekcji i wartości niż tacy Krzyżacy.

Sprawa zmieniła się, gdy poszłam do liceum. Dopiero wtedy zainteresowały mnie książki, które teoretycznie powinnam mieć już dawno za sobą. Jednak przez rozszerzenie z polskiego nawet nie mam czasu, by się za nie porządnie zabrać. I co teraz zrobić? Gdy szkoła narzuca uczniom średnio 15-20 lektur rocznie i mało w tym wszystkich chwili wytchnienia by nad nimi pomyśleć.

Tutaj powrócę do Mistrza... Ile się musiałam naczekać, żeby ktoś podrzucił mi odpowiednią książkę, w odpowiednim czasie. Jednak tutaj pojawia się kolejny problem. Problem wrażliwości uczniów. Nie da się ukryć, że jesteśmy z każdej strony bombardowani lekturami o tematyce niezmiernie poważnej, czasem utworami drastycznymi, które mogą zostawić w psychice pewien ślad. I co się z tym robi? Omawia motywy literackie, ciąg przyczynowo skutkowy, nurty filozoficzne, daty, miejsca, powiązania. Zero czasu na zastanowienie się CO TEN UTWÓR MI DAŁ. Nie twierdzę, że ten temat nie jest poruszany, oczywiście, że jest. Ale zobaczcie, ucząc się na sprawdzian, co tak naprawdę wkuwacie? No właśnie! Stajemy się odporni na cierpienie, ból i problemy, które dotknęły ludzkość przez wieki. Jesteśmy specjalistami w każdej dziedzinie, znamy każde najmniejsze wydarzenie, jego przyczyny, skutki, bohaterów i wrogów... ale gdzie w tym jakieś życie?

Wiem, że tym postem niczego dla świata nie wniosę, ale powieść Bułhakowa uświadomiła mi coś, czym musiałam się podzielić. A gdzie mogę się tym dzielić jak nie tutaj? Mam wrażenie, że jakiś chochlik w szkolnych spisach lektur wprowadził niezły bałagan, który w ostateczności sprawia, że młodzież nie tyle, co nie chce czytać lektur, ale i każdej innej książki. Bo ma w głowie właśnie cały ten chaos.

Zapraszam Was do dyskusji, bo jestem bardzo ciekawa Waszego zdania w tym temacie!

piątek, 13 lipca 2018

Spójna całość zakończona... „Zima koloru turkusu” Carina Bartsch


Cześć i czołem!
Zanim przejdę do czegokolwiek, niewtajemniczonych zapraszam do zapoznania się z recenzją poprzedniej części. KLIK. A teraz, nie przedłużając, zapraszam!


Nie wiem o czym tu w większości opowiadać, by nie zdradzić Wam niczego z poprzedniej części, dlatego wyjątkowo (WYJĄTKOWO) oszczędzę sobie stricte opisu fabuły, bo przecież, jak już wspomniałam w poprzedniej recenzji, jest to kontynuacja historii Emely i Elyasa... troszkę jednak z innej strony niż ostatnio, o czym to świadczy?

„Dopiero kiedy człowiek przeżyje piekło, może docenić piękno nieba. A moje niebo było o tyle piękniejsze, że dobrze wiedziałam, jak głęboko mogą sięgać fundamenty piekła.”

Dopiero kiedy przeczytałam ostatnią stronę, dotarło do mnie jak bardzo zżyłam się z bohaterami, bo przeszłam z nimi przez prawie cały kalendarzowy rok ich życia. Chociaż jest to ta sama historia, relacje bohaterów toczą się na zupełnie innej płaszczyźnie. Jednak nie łudźcie się, że nie będziecie czuć takiej samej satysfakcji jak przy poprzedniej. Jest tutaj odmiana, na którą czekał, myślę, prawie każdy, kto ma za sobą chociaż Lato koloru wiśni. Klimacik jest już zupełnie inny. Jednak zawiodły mnie dwie rzeczy, o których zaraz powiem!

„Przecież nie mamy wpływu na to, w kim się zakochujemy. To się po prostu przydarza. Wszystkim ludziom (...) Oczywiście, że to zdarzało się każdemu. Ale tylko idiota ustawiał się na klifie i myślał, że dzięki temu dotknie nieba.”

W którymś momencie powieść była zwyczajnie przesłodzona, już bałam się, że potrwa to do końca, ale na szczęście to był tylko ułamek całej historii, który nie ma żadnego znaczenia, biorąc pod uwagę całość. Mam wrażenie, że autorka doskonale przemyślała sprawę, bo dostajemy zarówno wiele tęsknoty, smutku, zazdrości, jak i szczęścia powrotów i radości. Wszystko idealnie wymierzone.

Drugim, moim zdaniem najgorszym aspektem w tej książce to Emely, która zaczęła irytować mnie już w bardzo dużym stopniu. Nie będę owijała w bawełnę, do szału doprowadzała mnie jej głupota. Czasami miałam wrażenie, że ona tylko udaje taką nieogarniętą w tej jednej kwestii, o której wspominałam w poprzedniej recenzji. Irytowało mnie również jej czasami egoistyczne zachowanie. Obwiniała Elyasa o wiele rzeczy, do których sama się przyczyniła ze swojej głupoty. Ale powiem Wam coś na pocieszenie, nawet to nie ma wpływu na niesamowitość całej fabuły. Mimo wszystko, kibicowałam jej z całego serca. 

„Ale jeśli chcesz sięgać gwiazd, nie ma innej możliwości, jak tylko wzbić się i mieć nadzieję, że ktoś cię złapie.”

Aż tak dużo sarkazmu tu nie ma, ale jest na pewno wiele śmiesznych momentów. W jednym rozdziale uśmiałam się jak dzika. Naprawdę! Podoba mi się również to, że autorka umiejętnie przechodzi ze stanu szczęśliwości, w stan smutku i odwrotnie. Nic nie dzieje się nagle i bez przyczyny. 

„- Czy to znaczy, że my mamy... historię? - zapytał.

- Elyas - powiedziałam z uśmiechem. - Myślę, że materiału starczyłoby na całą książkę, i to tak grubą, że dałoby radę zrobić z niej dwa tomy!”


Wiecie co? Jeśli mam być szczera, nie sądziłam, że tak bardzo bohaterowie i ich historia zapadnie mi w pamięci. Lato koloru wiśni i Zima koloru turkusu to jedna, spójna historia, która kończy się, tak naprawdę na samym początku. Stara miłość nie rdzewieje? Przekonajcie się sami! Bo ja się skusiłam i zyskałam piękną historię, która może spotkać każdego z nas. Wiem, że jeszcze nie raz wrócę do tej powieści, a Wam życzę tego samego!

Buziaczki ♥

poniedziałek, 9 lipca 2018

Poleciałam na tę książkę jak zepsuty szybowiec „Lato koloru wiśni” Carina Bartsch


Hejka!
Wiecie, co mnie zastanawia? Dlaczego ja zawsze ze wszystkim się spóźniam. Ciągle czytam książki, gdy ich okres popularności i świeżości już dawno przeminie. Z drugiej jednak strony, może... podtrzymuje pamięć o nich? Dobra, mogę sobie wmawiać, jednak wiem jedno, o tej książce powiedzieć trzeba. Choćby miała to być owiana sarkazmem i ciętą ripostą wypowiedź.


Poznajcie Emely, spokojna i niczym niewyróżniającą się studentkę i mieszkankę Berlina. Nie, to nie historia, w której zwykła dziewczyna staje się niezwykła. Jeśli się tego obawialiście, spokojnie, Emely jest... po prostu Emely. Pewnego dnia niedaleko akademika naszej bohaterki, zamieszkuje jej najlepsza przyjaciółka. Jednak fakt kim jest jej brat, u którego będzie ona mieszkać, sprawia, że pojawiają się schody w życiu Emely. Pewnie każdy z Was ma wśród swoich znajomych kogoś, kogo nienawidzi z całego serca i najchętniej uciekłby gdzie pieprz rośnie, byle być daleko od tej osoby. Takim kimś dla Emely jest właśnie Elyas. Tak, mnie też ciekawiło dlaczego!

„- A co to jest miłość w ogóle?

- Kaprys natury, defekt genetyczny – nazwij to, jak chcesz. Faktem jest, że miłość istnieje tylko po to, by dwoje ludzi po prokreacji zostało razem tak długo, aż potomek osiągnie pełnoletność.”


Zwykle do romansów podchodzę bardzo krytycznie i z dużym dystansem. Mogę na palcach jednej ręki zliczyć takie książki, które mnie porwały i nadal mają znaczenie w mojej pamięci. O książce Lato koloru wiśni naczytałam się już tyle pozytywnych recenzji, że moje oczekiwania wobec niej był tak ogromne, że autorka musiałaby chyba stanąć na głowie i wędrować na zębach, żeby podołać moim oczekiwaniom. Nie będę owijać w bawełnę, wyszło jej to... z jednym małym mankamentem... ale o tym później!

Pierwsza rzecz, której unikam w romansach to bardzo szybki rozwój akcji. Bardzo odrzuca mnie sytuacja, gdy bohaterowie się poznają i zaledwie pięćdziesiąt stron później są w sobie szalenie zakochani i wychodzi na to, że cała książka polega na opisywaniu tego jak to chcą się pocałować, ale jednak nie chcą. Rozumiecie, o co chodzi? Możecie odetchnąć z ulgą, bo tutaj tego nie znajdziecie. Ale, halo halo! Co to za romans bez romansu? A no! Trzeba chyba być wyjątkowo utalentowanym, by dać czytelnikowi wyjątkowy romans, ale bez nadmiaru miłości. Cenię sobie w tej książce bardzo, fakt, że fabuła rozwija się powoli, ale nie za wolno, tak jak w prawdziwym życiu!

„- Chciałaś wiedzieć, dokąd się wybieram - ciągnął.

- Nie. Szczerze mówiąc, w ogóle mnie to nie interesuje, a teraz oddaj Alex słuchawkę.
- By zaspokoić twoją ciekawość, króliczku, powiem, że idę tylko po mleko. Mogę?
Arogancki, głupi, bucowaty, bezczelny...
- Jak dla mnie możesz sobie kupić nawet krowę - wysyczałam.
- Zastanawiałem się nad tym, ale to niepraktyczne.”


Humor. To jest chyba najbardziej rozpoznawalna kwestia w tej książce, nie widziałam jeszcze recenzji bez chwalenia humoru jaki się tu znajduje! Jednak ostrzegam, jest to rozrywka dla ludzi, którzy uwielbiają sarkazm i dialogi z dużą dawką ciętej riposty. Z drugiej strony mnie do gustu nie przypadła każda sarkastyczna wypowiedź, ale wiecie, to już kwestia gustu. Na szczęście przeważały momenty, gdy wybuchałam głośnym śmiechem podczas czytania, a to jest naprawdę wielki atut, ponieważ bardzo rzadko udaje mi się zaśmiać na głos, gdy czytam!

Tak wielu ludzi na darmo szuka przez całe życie swojej drugiej połówki, brakującej części, która mogłaby ich dopełnić. Łatwiej jest im znaleźć igłę w stogu siana, więc w końcu zadowalają się tym, co dostają w zamian, i z czasem zapominają, że może istnieć coś innego, coś o wiele głębszego.

Język jakim posługuje się autorka jest niesamowicie lekki, co zdecydowanie ułatwia czytanie i zżycie się z historią bohaterów. Łączy się to oczywiście z jeszcze lepszy odbiorem humoru! Narracja prowadzona jest z punktu widzenia Emely, której psychikę i charakter miałam okazję poznać bardzo dobrze... No właśnie, jak to jest z Emely i resztą bohaterów?

Taka niewinna istotka jak główna bohaterka... nie była dla mnie irytująca podczas czytania akurat tej książki, ale zadziwiała mnie jej głupota i fakt, że nie mogła domyślić się rzeczy, której każdy głupi domyśliłby się od początku (kto czytał, wie o co chodzi). W którymś momencie zaczął mnie irytować jej nadmierny sarkazm wobec Elyasa, kurczę, zwyczajnie zrobiło mi się żal chłopaka. Całe szczęście, że nie zabiera to radości z poznawania dalszych losów bohaterów. A sam Elyas? Cóż, jego polubiłam i to bardzo. Jego psychika bardzo mnie zainteresowała i chciałam dowiadywać się o nim coraz więcej. Poza tym... miał ten swój urok osobisty!

„Ale to działa -powiedział pewnym siebie głosem- Lecisz na mnie.

-Lecę na ciebie jak zepsuty szybowiec.”


Jest to romans jakich mało wśród książek młodzieżowych. Dzieje się tutaj bardzo dużo i czytelnik nie jest zasypywany górą cukru i słodkich słówek. To niesamowita historia, która swoje zakończenie ma dopiero w drugim tomie, o którym również niedługo się tutaj wypowiem! Ta książka to po prostu prawdziwy rollercoaster emocji. Nie wiem co tu dużo mówić, po prostu poświęćcie chwilę tego lata, by wprowadzić w nie trochę koloru wiśni <3

Książkę przeczytałam w ramach maratonu czytelniczego u Lilijki!

Czytaliście? Co sądzicie o pierwszym tomie historii Elyasa i Emely?