poniedziałek, 15 lutego 2016

"Maybe Someday" Colleen Hoover

Witajcie!
Dzisiaj trochę o książce autorki dosyć znanej. Szczerze to sięgnęłam po nią zupełnie przypadkowo. Stała sobie samotnie na półce bibliotecznej i aż mi się jej szkoda zrobiło. Zaadoptowałam chwilowo i zabrałam do domu. Zaczęłam czytać bez żadnych recenzji, opisów z okładki czy rozmów z innymi czytelnikami. Wątek miłosny wpasował się do miesiąca zakochanych i z racji, że wczoraj były te piękne i opłakane Walentynki, zamieszczam tutaj tę recenzję!

    Hoover podbiła serca czytelników powieścią Hopeless. Nic dziwnego. Książka młodzieżowa, w której nie brakuje humoru i smutku. Maybe Someday również doczekało się swojej wielkiej kariery. Podziwiam w Colleen to, że z klasycznego wątku miłosnego, muzycznego, jakiekolwiek innego potrafi stworzyć coś oryginalnego przez dodanie jednej, małej rzeczy, która ma wielki wpływ na odbiór całej historii. Jednak fabuła pozostaje nadal trochę... szablonowa. Autorka, z tego co widzę, jest bardzo dobrą pisarką, chociaż nie mogę tego jednoznacznie stwierdzić, bo nie czytałam pozostałych książek Hoover, dlatego wzoruję się na tej jednej. Mam nadzieję, że z resztą jest podobnie, bo jeśli tak to z chęcią sięgnę po kolejne pozycje.

    Ridge, muzyk, gra na gitarze, tworzy niesamowite utwory. Codziennie ćwiczy na balkonie podczas gdy Sydney z mieszkania niedaleko przysłuchuje się jego twórczości i tworzy teksty do jego utworów. Nic chyba dziwnego, że się spotykają i zaczynają wspólną pracę? Jednak wtedy ich życie obraca się o sto osiemdziesiąt stopni. Colleen Hoover porusza dosyć częsty temat. Chodzi mi tutaj o zdradę, bo wokół niej głównie kręcą się wydarzenia.





Chcemy być wolni, żeby móc się kochać, ale na przeszkodzie stoją nam nieodpowiedni czas i lojalność. Oboje wiemy, czego chcemy, ale nie wiemy, jak to osiągnąć. Czy raczej: kiedy to osiągnąć.

   Dobra. Po pierwsze gdyby nie notka o ścieżce dźwiękowej stworzonej specjalnie do tej książki, nie otworzyłabym jej, ale oddałabym ją znowu do biblioteki. Spodziewałam się jakiegoś powera, a otrzymałam spokojną i relaksującą muzykę. Nie powiem, klimat był fantastyczny i świetnie pasował do książki, a teksty piosenek potrafiły mnie nawet wzruszyć.
(Oczywiście piosenka na dole posta)

   Książka jest pisana na zmianę z punktu widzenia Ridge'a i Sydney. Pierwszy raz spotkałam się z czymś takim i utrudniło mi to nieco ogarnianie wątku, ale da się przeżyć. Z drugiej strony czyta się bardzo szybko, bo autorka oszczędziła sobie zbędnych opisów. Trudno było mi się też przestawić na bardziej potoczny język. Poprawny, ale potoczny. Nie jest to zła cecha, ale dla mnie to kolejna nowość.

Nauczyłem się jednak, że sercu nie można nakazać, kiedy, kogo i jak ma pokochać. Serce robi, co chce. Od nas zależy najwyżej to, czy pozwolimy naszemu życiu i głowie dogonić serce.

   Fabuła jest dosyć schematyczna. Tajemniczy początek, trudne przeżycia, a na końcu piękny happy end. Jeżeli miałabym jednoznacznie stwierdzić czy poruszyła mnie od środka, odpowiedziałabym, że zdecydowanie nie. W większości wszystko było przewidywalne. Nie żałuję jednak, że to przeczytałam. Dobrze czasem wziąć się za coś luźnego.

   Szczerze mówiąc, postać Sydney również była nieco przeciętna. Nie znalazłam w niej cech wyróżniających ją na tle innych. Ridge? O Ridge'u mogę powiedzieć to samo. Całe zesteawienie bohaterów było typowe dla książek młodzieżowych. Brakowało mi tego o czym mówili mi inni, gdy rozmawiałam z nimi o tej książce. To już kwestia gustu, a jak to mówią o gustach się nie dyskutuje.

   Żeby nie było nie tylko krytykuję. Okładka bardzo mi się spodobała. Na górze w prawdzie jest wersja oryginalna, bo jest zdecydowanie ładniejsza od polskiej. Nie zmienia to faktu, że i tak oprawa graficzna jest doskonała. Spokojna i harmonijna. Może nie wyraża emocji niektórych czytelników, ale świetnie komponuje się z oprawą muzyczną i fabułą.

   Tak jak już wspomniałam, wstawiam jedną z piosenek stworzonych do tej książki. Akurat na święto zakochanych ♥


10 komentarzy:

  1. Czytałam tą książkę i się zakochałam! A playlista do niej zachwycająca :)
    Bardzo ładny blog. Dodaję do obserwowanych.
    Justyna z livingbooksx.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo! :D
      Zgadza się, playlista jest cudowna :)

      Usuń
  2. Książkę kocham całym sercem! Szkoda, że nie porwała cię tak, jak mnie, ale gusta są różne.
    Playlista boska, kocham piosenkę, którą turaj zamieściłaś <3
    Pozdrawiam,
    annwithbooks

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może nie porwała mnie przez ten depresyjny stan po Kwiatach na poddaszu, ale zamierzam do niej wrócić kiedy się ogarnę :D
      Pozdrawiam również <3

      Usuń
  3. Mam bardzo podobne zdanie na temat tej książki. Wiele osób ubóstwia ją całym sercem, jednak u mnie obyło się bez fajerwerków. Nie mówię, że "Maybe Someday" była zła, ale... po prostu mnie nie zachwyciła, nie oczarowała ani nie skradła mojego serca.

    Pozdrawiam
    Przygody mola książkowego

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest to luźny typ literatury, dobry na nudne wieczory przy czekoladzie i dobrym humorze. Nie rozumiem dlatego tego całego fenomenu!
      Pozdrawiam również :D

      Usuń
  4. Uwielbiam książki Colleen! :) Spodobała mi się "Maybe someday", jak i piosenki Petersona. Są pewnego rodzaju odskocznią od rzeczywistości.
    Pozdrawiam cieplutko :D
    I zapraszam do Nas oraz mojego małego kącika :)
    http://truskawkoweciastka.blogspot.com/2016/03/recenzja-dobro-zawsze-zwycieza-zo.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mają swój klimat, jednak do bardzo dobrych bym ich nie zakwalifikowała :)
      Piosenki Petersona są naprawdę super! Nawet moja mama się w to wciągnęła :D
      Pozdrawiam również ♥

      Usuń
  5. Nie czytałam jej jeszcze ale czekam az wroci do biblioteki i bede mogła ją przygarnac. Bardzo fajnie piszesz recenzje , super blog. Życzę sukcesów w dalszym prowadzeniu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo! Z takimi czytelnikami jak teraz to można ciągle piąć się coraz wyżej!
      Pozdrawiam cieplutko ♥

      Usuń